polski

TAIZÉ

Mała wspólnota prowizoryczna z Taizé na przedmieściach Lyonu

 

Ubiegłej jesieni dwóch braci z Taizé i dwóch młodych ludzi zamieszkało na kilka tygodni w dzielnicy Givors na przedmieściach Lyonu. Pod koniec pobytu bracia animowali modlitwę ze śpiewami z Taizé podczas festiwalu światła, w obecności kard. Barbarina, arcybiskupa Lyonu oraz brata Aloisa.


Dwaj wolontariusze dzielą się swoim świadectwem z pobytu w Givors.

Marnix (Holandia)

Zanim wyruszyliśmy, byłem ciekawy jak to będzie wyglądać, znałem dobrze życie w Taizé, wśród innych wolontariuszy, ale to miało być coś innego. Towarzyszyła nam jedna myśl: żyć razem z mieszkańcami Lyonu i okolic. Oprócz tego głównym elementem każdego dnia miała być wspólna modlitwa trzy razy dziennie. Z trudem to sobie wyobrażałem: modlić się tylko w czwórkę! Wyruszyłem jednak z otwartym sercem, z otwartymi oczami, z otwartymi uszami i otwartym duchem.

W Givors zostaliśmy powitani przez młodego księdza hojnym i radosnym posiłkiem. Witanie nas trwało przez cały dzień i następny tydzień, a wyrażano to za pomocą różnych znaków gościnności: przyniesiono nam więcej materaców niż potrzebowaliśmy, kilka stołów do naszej dyspozycji, wiele słoików z dżemem; mieszkańcy dzielnicy cieszyli się z naszej obecności. Tego samego wieczoru mieliśmy pierwszą modlitwę w nieco chłodnym ale przepięknym kościele, który znajdował się naprzeciw miejsca, gdzie mieszkaliśmy: tak ukształtował się rytm naszego życia. Każdego dnia modlitwy miały mieć miejsce rano i wieczorem, a w miarę możliwości również około obiadu. Rano prawie każdego dnia dołączało do nas kilka osób. Byli wdzięczni za prostotę naszej obecności; w niej coś się rodziło.

Spotkaliśmy się z tą wdzięcznością i zwyczajną radością życia we wszystkich miejscach, które odwiedziliśmy. W kilku z nich pojawialiśmy się raz w tygodniu: w organizacji Secours Catholique w Givors oraz w Habitat & Humanisme w Lyonie. Te doświadczenia najbardziej mnie poruszyły, nauczyłem się z nich wiele. Zauważyłem, że zwyczajna obecność znaczy o wiele więcej niż wielkie dzieła (chociaż trzeba też zakasać rękawy i zabrać się do pracy). Jest to ważne zwłaszcza w miejscach takich jak tamte, gdzie przebywaliśmy z osobami ubogimi i samotnymi – w Givors – oraz z osobami proszącymi o azyl, które z trudem mówią po angielsku czy francusku – w Lyonie. Nie trzeba mówić o trudnej sytuacji, szczególnie osoby proszące o azyl często opowiadały swoją historię już tak wiele razy. Potrzebują bardziej tego, by coś wspólnie zrobić.

Nawet w sytuacji największej biedy może zagościć radość. To inspirujące obserwować, jak uchodźcy, którzy przechodzą przez tak długi proces, nie tracą ducha, ale utrzymują swoją radość życia. Są wdzięczni za to, co mają, choć to czasem bardzo mało.


Patrick (Kenia)

Pewien mężczyzna przeszedł obok. Pod wytartym płaszczem jego pierś i szyja są nagie, narażone na bezlitosne ukłucia pierwszych chłodów. To historia, która opisuje sytuację wielu młodych mężczyzn z okolicy. Oni wiedzą dobrze, jak szorstkie potrafi być życie; wojny, głód, pragnienie, gorąco, zimno, wstyd… Sudan, Libia, Morze Śródziemne, Włochy, Calais i może jeszcze inne miejsca po drodze, zanim trafili do Lyonu. (…)


W Givors pewien starszy człowiek jest samotny i smutny. Brakuje mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać, z kim dzielić życie. Jest bardzo daleko od domu, nie wiem nawet, gdzie jest jego dom. Jego bracia mieszkają niedaleko, ale oni nie spotykają się zbyt często. Jego żona mieszka w Algierii, nie widzieli się od dawna. Mężczyzna opowiada o jedynym synu, który jest dumą ojca. Studiuje inżynierię w Algierii. Nie mają jednak ze sobą kontaktu.

Pewnie ten człowiek był kiedyś wierzący. Być może nadal nim jest, chociaż wydaje się, że jest bardzo daleko od tego, co może przynieść mu pokój. Jego historia jest bardzo długa. Prawdopodobnie rozpoczyna się w Algierii lub tam się przez długi czas toczyła. Potem był Nowy Jork, Francja, Algieria i teraz znowu znalazł się we Francji. Mężczyzna wciąż czeka na swoją żonę i syna. Ma nadzieję, że jego niewielkie mieszkanie, które on nazywa domem, wystarczy dla całej trójki.

„Każdy człowiek może w wolności wybrać, w co wierzyć” - mówi. Wiara i wybór jednak wydają się rzeczami tak odległymi od niego, pomimo ostrego języka, jakim się posługuje. Spójrz jednak, dzisiaj nie jest sam, bo jemy wspólnie posiłek, słuchamy, pijemy i rozmawiamy. Coś w nim się otwiera. (…)


Takie sytuacje spotykamy podczas naszej przygody nadziei, w której kilka osób poświęca czas, by towarzyszyć potrzebującym w ich codziennych zmaganiach. Pośród uchodźców, imigrantów, bezdomnych, starszych i osób ubogich na różne sposoby, znajdują radość i miejsce, które nazywają domem. Ciepło kawy i słodycz ciastek, według mnie oddają najlepiej nastawienie tych osób, które każdego dnia angażuję się w pracę w tych centrach. To dzięki takim miejscom i osobom jak Secours Catholique, Habitat & Humanisme, Foyer Protestant, Mali Bracia Ubogich, wśród ludzi trwa wciąż żywa nadzieja.

Najwięcej czasu spędziliśmy w Givors, gdzie nasze dni zaczynały się i kończyły na modlitwie. Drzwi kościoła były otwarte codziennie, a nie tylko podczas Mszy pogrzebowych i mieliśmy nadzieję, że ten znak zapoczątkuje w mieszkańcach wewnętrzne przebudzenie. Większość lokalnej społeczności stanowią muzułmanie, tylko kilka starszych osób wiernie chodzi do kościoła. Jest pokusa, żeby się martwić i zastanawiać, jak będzie wyglądać życie Kościoła w najbliższej przyszłości, ale według mnie najwięcej odwagi czerpie się z życia chwilą obecną.

Współpraca między chrześcijanami różnych denominacji umożliwiła nam zorganizowanie spotkanie między wiernymi Kościoła Ewangelickiego, Protestanckiego i Katolickiego. To dało nam wiele odwagi, chociaż na początku wyczuwało się nienaturalne ożywienie, które można było zamknąć w jednym, niewypowiedzianym pytaniu: „Co ty właściwie tutaj robisz?” Chęć spotkania z innymi i wzajemne gesty otwartości pozwoliły jednak na otwarcie i w cieple, które się wytworzyło, Chrystus ukazał się nam w wyraźniejszy sposób.

Muzułmanie również przyjęli nas z otwartymi ramionami. Wizyta w meczecie (muszę przyznać, pierwsza w moim życiu), była tylko jednym z przykładów, jak możemy żyć w komunii jako dzieci Boże. Wzięliśmy też udział w spotkaniu międzywyznaniowym, które odbyło się w kościele protestanckim. Chrześcijanie – katolicy i protestanci – wraz z muzułmanami i żydami rozmawiali na temat pożywienia i jego roli w każdej z religii.

To tylko niektóre obrazki z naszego życia na peryferiach Lyonu. To doświadczenie bardzo mnie wzbogaciło. Wiele zostało jeszcze niewypowiedziane, bo słowa często nie są w stanie wyrazić tego, co ujrzały oczy i co kryje się w sercu.


Ostatnia aktualizacja: 13 lutego 2017