polski

TAIZÉ

2015: Węgry

 

Towarzyszyć uchodźcom

Ferenc, ojciec rodziny, która od lat mieszka w Taizé i pomaga w przyjmowaniu młodych, pojechał niedawno na Węgry, aby spotkać się z przybywającymi tam uchodźcami. Ponieważ sam jest Węgrem, przygotowywał trójkę wolontariuszy, którzy wyruszyli z Taizé by zamieszkać w „prowizorycznej fraterni”. Ferenc tak opisuje swoją wizytę:


zdj.: Kristóf Hölvényi

Około południa przyjechaliśmy z Kristófem, młodym przyjacielem fotografem, na granicę serbsko-węgierską. Wyjeżdżając poza cichą wioskę Röszke nagle przed naszymi oczyma wyrasta obóz wielkości dwóch lub trzech hektarów rozłożony po obu stronach ledwo utwardzonej drogi. Były tam namioty przeróżnych kolorów, kilka z nich większe niż inne, dwie szklarnie z pobliskich gospodarstw zamienione na noclegownie, czterdzieści przenośnych toalet i niesamowita liczba ludzi. To miejsce przyjęcia uchodźców na Węgrzech. Przy wejściu do obozu najbliższym wioski dwóch wolontariuszy z Niemiec kieruje ruchem i odsyła samochody na pobliski zaimprowizowany parking. Przepuszczają jedynie pojazdy policji (jest ich kilka), służb medycznych oraz samochody z dostawami od organizacji wspomagających uchodźców.


zdj.: Kristóf Hölvényi

Torami kolejowymi, które pod kątem prostym przecinają drogę, od lat nie przejechał żaden pociąg. I całe szczęście, ponieważ tłum idących nią ludzi płynął nieprzerwanym strumieniem. Można to porównać do przyjazdu grup na spotkanie europejskie: nieprzerwany ciąg ludzi przybywających na piechotę z południa i kierujących się na północ.

Uderzające dla mnie było to jak wielką liczbę stanowiły rodziny z dziećmi – czasem nawet z dziećmi w wózkach, które były całkowicie niepraktyczne do jazdy po podkładach kolejowych, kobiety ciężarne i osoby starsze wspomagane przez młodszych. Przez pół godziny stałem jak wryty nie mogąc wypowiedzieć słowa i połykając łzy. Ich plecaki były zazwyczaj mniejsze niż te, z którymi młodzi ludzie przybywają do Taizé. Najlepiej wyposażeni mieli plecaki turystyczne, ale zdecydowana większość niosła w rękach reklamówki, jakby wracali do domu z zakupów w supermarkecie.

Podeszliśmy z Kristófem aż do granicy z Serbią idąc naprzeciw napływającej fali uchodźców. Wyglądali na wykończonych, dosyć wystraszonych, ale na ich twarzach szybko pojawiały się uśmiechy, kiedy pozdrawialiśmy ich po arabsku lub angielsku: „marhaban, assalamu aleikoum, welcome...” Kilka metrów przed granicą stoi to okropne żelazne ogrodzenie, ściana hańby wybudowana dwadzieścia pięć lat po rozpadzie żelaznej kurtyny. Tego dnia miejsce, w którym przebiegała droga kolejowa było otwarte i to właśnie tędy wszyscy przekraczali granicę. Przeszliśmy kilkaset metrów po stronie serbskiej. Strażnicy graniczni i kilku węgierskich żołnierzy obserwowało nas w milczeniu, ale po serbskiej stronie nie było śladu żadnych przedstawicieli władz. To miejsce stanowiło centrum uwagi światowych mediów i można było zobaczyć kamery przeróżnych stacji telewizyjnych…


zdj.: Kristóf Hölvényi

Z powrotem na Węgrzech rozmawiałem z osobami z węgierskiego przedstawicielstwa Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców, którzy przyjechali z Budapesztu i liczyli uchodźców przy bramie. Wśród nich była Syryjka, która w kółko powtarzała po arabsku najważniejszą dla przybyszów informację: „Po dziesięciu minutach marszu dojdziecie do miejsca wstępnego przyjęcia, w którym znajdziecie jedzenie, pomoc medyczną, małe namioty, w których możecie odpocząć, ubrania, buty oraz koce, jeśli zechcecie zatrzymać się na noc. Potem niebieskie węgierskie autobusy zabiorą was do właściwego obozu dla uchodźców, gdzie będziecie mogli złożyć wniosek o azyl.”

Zgodnie z Traktatem z Dublina, którego Węgry starają się przestrzegać, wniosek o azyl musi zostać złożony w pierwszym kraju Unii Europejskiej, do którego dociera uchodźca. Musi wypełnić formularz i zostawić odcisk palca. Ten ostatni wymóg budziła u wielu najwięcej obaw... W sobotę 12 września władze przetransportowały autobusami 4,5 tysiąca osób do różnych obozów dla uchodźców. Natomiast osoby z agencji ONZ szepnęły nam na ucho, że tego dnia naliczyły 11 tysięcy osób! Ci, którzy nie skorzystali z autobusów, poszli pieszo dalej przez pola kukurydzy – nadal wysokiej o tej porze roku. Wielu od razu udało się o przemytników czekających na pobliskiej stacji paliw (1,5 km). Również my otrzymaliśmy propozycję przejazdu do Budapesztu (ok. 220 km) za 100 euro. Nie udało nam się dowiedzieć, jakie stawki obowiązują za przejazd do Wiednia lub Monachium. Najubożsi szli dalej na piechotę do najbliższej stacji kolejowej, gdzie często zatrzymywały ich patrole policji.

Niesamowite wrażenie zrobiła na nas organizacja obozu przyjęć – bez żadnej centralnej koordynacji i z różnymi organizacjami działającymi wspólnie. To inny obraz Węgier i Europy środkowej, którego media nie do końca potrafią przekazać. Widziałem młodych ludzi przyjeżdżających samochodami z Budapesztu i pytających czy mogą pomóc. Pięć minut później mieli na koszulkach nalepkę „wolontariusz” i rozdawali jedzenie lub zbierali śmieci, które gromadziły się w coraz wyższych stosach na obrzeżach obozu. Myślę, że w węgierskim społeczeństwie obudziło się coś bardzo głębokiego, co wielu dzisiaj chciałoby kontynuować konkretnie pomagając długoterminowym uchodźcom. Tak, to prawda, wielu polityków uprawia okrutną grę, w której liczą się tylko nadchodzące wybory. Tak, biskupi mają trudności w interpretowaniu słów papieża Franciszka. Tak, ludzie odczuwają realne obawy, które muszą być wysłuchane i zrozumiane. Ale jest również tyle dobrej woli, tylu ludzi na ulicach, stacjach kolejowych i na granicy, którzy spontanicznie przyszli pomagać uchodźcom. Wszyscy ci ludzie pokazują, że gościnność nie jest pustym słowem i nadal istnieje w naszym społeczeństwie.

Młodzi wolontariusze z Taizé, którzy przyjechali już po zamknięciu granicy 15 września raczej nie zobaczą tłumów uchodźców przechodzących przez kraj, jak to miało miejsce w ostatnich tygodniach. Ale wielu jeszcze nie wyjechało, inni są zawracani lub wysyłani z powrotem do Węgier przez inne europejskie państwa, jeszcze inni napływają z Serbii, Chorwacji i Rumunii. Przemytnicy zbijają fortuny. Uznaliśmy, że w tym momencie najbardziej pożyteczną rzeczą, jaką możemy zrobić to przyłączyć się do programu zainicjowanego przez jezuitów „Hospes venit, Christus venit”. Program ten na ma celu:
1. Zbierać oferty pomocy uchodźcom inicjując w ten sposób natychmiastową pomoc.
2. Prowadzić dialog ze społeczeństwem węgierskim.
3. Pomoc w integracji uchodźcom, którzy złożyli na Węgrzech wnioski o azyl.

Obecny projekt

Konkretnie, wolontariusze z Taizé będą codziennie udawać się do byłego sierocińca na północy Budapesztu, gdzie przebywają wszyscy niepełnoletni uchodźcy, którzy przybyli bez rodziców. Mamy nadzieję pomóc tym dzieciom, które straciły wszystko i sprawić by ich dni znów były piękne.

« Hospes venit, Christus venit »

Ostatnia aktualizacja: 8 października 2015